"Moja synowa zawsze robi wszystko inaczej, niż ja uważam. Jakby robiła na złość. Jak tylko weszła w łaski naszej rodziny, od razu zaczęła wszystkich przekonywać, że wegetarianizm jest super i, że nie możemy jeść mięsa. Patrzyliśmy na jej fanaberie trochę z niedowierzaniem. Ale teraz już przesadziła. Zorganizowała wege chrzciny Antosia. A cała rodzina z dziada pradziada na takie okoliczności je kotlety, rosół, indyka i mięsne pyszności".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Zawsze miała swoje zdanie
Od momentu, gdy Gośka stała się częścią naszej rodziny, miałam wrażenie, że wszystko, co robi, jest wbrew naszym tradycjom. Nigdy nie mogłam się z nią dogadać. Zawsze miała jakieś nowe pomysły, które wydawały mi się kompletnie oderwane od rzeczywistości. Ja całe życie gotowałam według przepisów mojej mamy i babci, a ona, jak tylko przekroczyła próg naszego domu, zaczęła opowiadać, że wegetarianizm to jedyna słuszna droga. Początkowo przymykałam na to oko, sądząc, że to tylko chwilowa moda. Ale kiedy przyszło do organizacji chrzcin naszego małego Antosia, zrozumiałam, że sprawy zaszły za daleko.
Gośka wymyśliła, że chrzciny będą w pełni wegetariańskie. Nie zważając na to, że w naszej rodzinie każde większe spotkanie kończy się suto zastawionym stołem, pełnym mięsnych przysmaków, które przekazywane były z pokolenia na pokolenie. Od pokoleń na takich okazjach podawano rosół, kotlety schabowe, pieczenie z indyka, a nawet kiełbasę własnej roboty. To było coś więcej niż jedzenie – to była tradycja, więź, którą pielęgnowaliśmy od lat. Dlatego, gdy Gośka oświadczyła, że nie będzie żadnego mięsa, że wszystko będzie wegańskie, poczułam, jakby uderzyła we mnie piorun.
Czułam, że wszyscy będą niezadowoleni
Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę zamierza to zrobić. Wiedziałam, że rodzina będzie niezadowolona. Moi bracia, którzy zawsze przychodzili na rodzinne spotkania z apetytem na dobrze przyprawioną pieczeń, moja siostra, która co roku przygotowywała swoje słynne mięsne paszteciki, a nawet mój mąż, który zawsze chwalił się znajomym, że żona gotuje najlepszego schabowego na świecie – wszyscy oni będą zawiedzeni. A jednak, Gośka, jak gdyby nigdy nic, zabrała się za organizację tego „wege przyjęcia”.
Dzień chrzcin nadszedł szybko. Na stole pojawiły się różnorodne dania – hummus, falafel, sałatki z quinoa, wegańskie ciasta – wszystko przygotowane z wielką starannością i dbałością o szczegóły. Gośka była dumna z tego, co udało jej się stworzyć. Patrzyłam, jak z radością pokazuje każdemu kolejną potrawę, tłumacząc, z czego jest zrobiona, jakby chciała nas wszystkich nawrócić na swoją „jedyną słuszną” dietę. Widziałam jednak na twarzach gości zawód. Brakowało tego, co było esencją naszych rodzinnych spotkań – ciepłego rosołu, soczystego mięsa, zapachu przypraw, które od lat towarzyszyły nam w takich chwilach.
W końcu, gdy usiedliśmy do stołu, poczułam, że coś w naszej rodzinie się zmieniło. Gośka próbowała przekonać nas, że nowoczesność i zdrowie są ważniejsze niż tradycja, ale ja wiedziałam swoje. Wiedziałam, że tego dnia nasza rodzina straciła coś więcej niż tylko smak ulubionych potraw. Straciła część swojego dziedzictwa, którego nie da się tak po prostu zastąpić modnymi trendami.
Po zakończonym przyjęciu, gdy goście zaczęli się rozchodzić, a ja zbierałam talerze, na których nadal widniały resztki niezjedzonych potraw, poczułam smutek. Głownie dlatego, że czuję, że nigdy się nie dogadamy. Dziwna ta nowa moda, przewraca ludziom w głowach.
Hanna