"Podczas gdy ja byłam w szpitalu na ostatniej prostej przed porodem, mama Marcina już zaczęła się szarogęsić u nas w domu. Korzystając z mojej nieobecności, wywaliła z szafy na podłogę wszystkie pięknie poskładane i uprasowane ubranka dla małej i odrzuciła te, które jej się nie podobają. Dopakowała inne i przemeblowała pokoik, bo jej zdaniem nowy układ mebli będzie wygodniejszy. Nikt jej o to nie prosił".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
W ciąży starannie przygotowałam pokoik i wyprawkę
Dwie kreski na teście ciążowym po 5 latach starań były dla mnie i dla Marcina jak gwiazdka z nieba, spełnienie marzeń. Czekałam na to bardzo długo i już myślałam, że się nie doczekam, ale w końcu się udało. Gdy w 22. tygodniu ciąży poznałam płeć i okazało się, że będziemy mieli córeczkę, dopiero zaczęłam rozglądać się za wyprawką.
Udało mi się ogarnąć wszystko w trzy miesiące. Mąż pomalował ściany, na jedną położyliśmy tapetę, od mojej starszej siostry dostaliśmy piękne łóżeczko na biegunach po jej dzieciach. Kupiłam specjalną farbę do malowania mebli dziecięcych i samodzielnie z pieczołowitością odmalowałam całe, żeby wyglądało jak nowe.
Włożyłam sporo serca w to, żeby przygotować przytulny pokoik dla naszej córeczki. O wyprawkę ubraniową też zadbałam. Sporo rzeczy dostaliśmy, wybrałam te najbardziej praktyczne - bez głupich napisów, tony falbanek albo niewygodnych udziwnień typu bluza z kapturem, który do niczego noworodkowi nie jest potrzebny. I niekoniecznie różowe.
To, co mi nie pasowało, puściłam dalej. Ten los spotkał np. wszystkie tiulowe, bezowate sukienki albo rzeczy z troczkami i pomponami. Resztę sobie poprałam w delikatnym proszku, poprasowałam, poskładałam i tak przygotowane, czekały na narodziny naszej dziewczynki. Dokupiłam też sporo używanych ubranek w wełny merino, bo są cienkie, termoaktywne i bardzo wygodne. Elastycznością i delikatnością przewyższają każdą bawełnę. Wykosztowałam się na to, ale warto było.
Teściowa wiedziała, że wszystko już gotowe, widziała nawet zdjęcia pokoju, ale się nie wtrącała. Nawet do głowy mi nie przyszło, że to mogłoby się zmienić.
Gdy ja byłam na porodówce, teściowa zaprowadziła swoje porządki
W końcu nadszedł dzień, kiedy wody mi odeszły, a mąż zawiózł mnie do szpitala. Urodziłam dopiero 36 godzin później. To było tak absorbujące i wyczerpujące, że prawdę mówiąc, nawet się nie zainteresowałam, co dzieje się u nas w domu.
A działo się sporo, bo pod moją nieobecność od razu przyjechała mama mojego męża. Stwierdziła, że pomoże, nam, młodym, niedoświadczonym rodzicom. Bardzo miło z jej strony i cieszylibyśmy się z tego, gdyby ograniczyła się rzeczywiście do pomocy, a nie do zaprowadzania swoich porządków.
Gdy mąż wrócił ode mnie ze szpitala, żeby trochę odespać zarwaną nockę, zastał niefajny widok. Teściowa się nudziła i postanowiła dla naszego dobra wkroczyć do pokoju małej i wprowadzić własne udogodnienia.
Wszystkie te równiutko poskładane, czyste ubranka wywaliła z szafy na podłogę i zrobiła swój przegląd. Te najbardziej praktyczne spakowała do torby, bo jej się kolor beżowy nie podobał, poza tym takie nijakie były. W zamian poszła do sklepu z najtańszymi, słabej jakości ciuszkami i nakupowała mi różowych bodziaków z falbanami i tiulem. W dodatku niektóre były zapinane na plecach.
Podobne porządki zaprowadziła w całym pokoiku. Poprzestawiała nam meble, żeby łatwiej było butlę podawać (nawet nie kupiłam butli, bo karmię sama). Do tego obłożyła całe łóżeczko poduszkami, żeby wszystkie szczebelki zasłonić. Ktoś tu nigdy nie słyszał o SIDS - że takie poduszki są zagrożeniem.
Po powrocie z porodówki nie poznałam pokoju
Gdy wróciłam z dzieckiem do domu, nie poznałam swojej szafy. Wszystkie nasze najlepsze ubranka wywędrowały. Reszta była złożona byle jak, a na środku leżała sterta różowych szmatek jeszcze z metkami i naklejkami. Bo przecież niczego nie wyprała, żebym zobaczyła, że to wszystko nowe, a nie używane.
Zniesmaczona i na granicy płaczu, zapytałam, czemu to zrobiła. Stwierdziła, że dla nas. Powinniśmy być jej wdzięczni, bo i tak byśmy nie używali jakichś wełnianych śpiochów, skoro tego nawet wyprać normalnie nie można. Poza tym mamy lato, a ja tu wyskoczyłam z jakąś wełną w gwiazdki albo paski. A łóżeczka się nie stawia przy drzwiach, tylko przy kaloryferze.
Resztką cierpliwości zażądałam zwrotu torby z moimi rzeczami, które były w wyprawce. Na szczęście nie zdążyła ich wrzucić do kontenera. Potem dosadnie jej powiedziałam, że absolutnie przekroczyła granicę. Nie życzę sobie, aby choć raz tknęła którąkolwiek z tych rzeczy. To nasz dom, nie może się w tek sposób rządzić bez pytania, jeśli nie chce prowokować konfliktów. Potem poszłam prać wszystko drugi raz. Oby zapamiętała.
Dorota