"Krzysztof obiecywał, że niczego nam nie braknie, a ja nie będę musiała pracować, bo z jego pensji wystarczy na nas dwoje, a później na troje albo czworo, gdy pojawią się dzieci. Tymczasem mąż wydaje krocie na siebie. Przez ten jego rozrzutny tryb życia i nadmiernie duże potrzeby musiałam iść do pracy. Powinien się wstydzić, że nie dotrzymał słowa".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Mąż wydaje na siebie zbyt dużo
Mój mąż rok temu przestał zajmować wysokie stanowisko w firmie, w której pracował od 10 lat. Myśleliśmy, że jesteśmy ustabilizowani przynajmniej na kolejne 10 lat do przodu, a tu się okazało, że miejsce mojego Krzyśka zajął syn właściciela. Mąż został, ale z niższym stanowiskiem i o jedną trzecią mniejszą pensją, ale tymi samymi wymaganiami i przyzwyczajeniami.
Akurat zbiegło się to z pierwszymi urodzinami naszego synka i końcem mojego urlopu macierzyńskiego. Mieliśmy w planach, że zostanę z Jasiem o dwa lata dłużej, żeby nie stracić najlepszego czasu z dzieckiem. Dopiero gdy Jasio pójdzie do przedszkola, pomyśli się o tym, żebym wróciła do pracy. Teraz nie mam na to czasu.
Wszystko to by działało, jak trzeba, gdyby nie mój mąż. Zobowiązał się, że będzie nas utrzymywał. Z jego pensji miało wystarczyć na potrzeby całej rodziny. I zapewne by wystarczyło, gdyby nie to, że mój mąż cały czas szasta naszą wspólną kasą na prawo i lewo.
Na wszystko by nam wystarczyło, gdyby Krzysiek przestał zamawiać niepotrzebne rzeczy i gadżety, zrezygnował z obiadów na mieście, drogich perfum i chodzenia do fryzjera co tydzień. Mam wrażenie, że on tego fryzjera i kurierów bardziej szanuje niż nas, tyle kasy tam zostawia. Co drugi dzień jest jakaś paczka do niego, a zawartością nie chce się pochwalić.
Canva
Przez jego zbyt duże potrzeby musiałam iść do pracy
Co z tego, że w naszej rodzinie to on zarabia, skoro ja z Jaśkiem też musimy z czegoś się utrzymywać, a to mąż był jedynym żywicielem rodziny. Do mnie należy reszta obowiązków. Mimo to dokładałam od czasu do czasu swoje trzy grosze, gdy udało mi się złapać jakąś fuchę. Ale o regularnej pracy nie myślałam wcale.
Mam żal do męża, że nie zmienił swoich przyzwyczajeń i wciąż żyje na bogato. Nie rozumiem tego. Przecież nie ma nastu lat i nie musi się popisywać przed kolegami. Aż tyle rzeczy nie jest nam potrzebnych. Podobnie dwa samochody, ale mąż nie chce słyszeć o sprzedaży jednego.
Potem ma problem, kiedy ja raz w miesiącu proszę o 400 zł na farbowanie i podcięcie włosów. To chyba mój jedyny wydatek na siebie, który pokrywam z naszej rodzinnej kieszeni. Przecież muszę dobrze wyglądać. Zresztą, co się będę tłumaczyła. On trwoni znacznie więcej.
Przez tę jego rozrzutność i duże potrzeby musiałam zapisać syna do żłobka i iść do pracy na cały etat. Mam za to do niego żal i już zapowiedziałam, że z mojej pensji nic nie trafi na zbędne wydatki i nie powinien się spodziewać, że mu pożyczę. Mam do niego żal za to, że nie umie panować nad swoimi zachciankami. Jakbym ja była facetem, to bym się wstydziła.
Julia