"Od pięciu lat jestem jedynym żywicielem rodziny. Moja żona jest zbyt zajęta poszukiwaniem własnej drogi, by zacząć pracować. Za to ja zaczynam tracić do niej cierpliwość".
Publikujemy list naszego czytelnika. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Moja żona szukała swojej życiowej drogi
Ja i moja żona jesteśmy rówieśnikami. Znaliśmy się już w ogólniaku, ale zaiskrzyło między nami dopiero później, gdy Aniela pojawiła się na uczelni. Wcześniej zrobiła sobie przerwę na odpoczynek i zwiedzanie świata. Dodam, przerwa ta była finansowana przez jej rodziców.
Gdy wróciła, szybko stała się częścią mojego życia. Nie przeszkadzało mi w ogóle, że kiedy ja kończyłem studia, Aniela dopiero składała licencjat. Dosłownie tydzień po mojej obronie poszliśmy do USC i wzięliśmy ślub. I choć od tamtego czasu minęło już 5 lat, mam wrażenie, że ja jestem o całą epokę dalej, a Aniela wciąż tkwi w tym samym miejscu. To kładzie się cieniem na naszym małżeństwie.
Podczas gdy ja już na studiach zrobiłem praktyki i starałem się zapracować na swój, a potem na nasz byt, ona nie mogła się zdecydować. Dodam, że od czasu ślubu mieszkała już ze mną, nie z rodzicami. Niby zrobiła ten licencjat z zarządzania, ale zamiast w kolejnym kroku zrobić magisterkę, po kilku miesiącach zrezygnowała. Oczywiście, nie pracowała, bo była zajęta edukacją.
Po tych kilku miesiącach Aniela stwierdziła, że już znudziło zarządzanie i nie widzi siebie w tej roli. Poza tym w dzisiejszych czasach co drugi kandydat jest po zarządzaniu. To za mało dla niej. Szukała czegoś bardziej prestiżowego i niszowego, co w dodatku będzie zgodne z jej zainteresowaniami.
Utrzymywałem siebie i żonę, bo ona nie mogła się odnaleźć
Wtedy się z nią zgadzałem, bo przecież preferencje zawodowe mogą się zmieniać. A żona po tym licencjacie znów chciała miesiąc odpocząć, zanim zacznie szukać pracy. Gdy miesiąc minął, pracy nie zaczęła, bo stwierdziła, że przydałby się jej jednak ten dyplom magistra.
Kiedy zaliczała kolejne bezpłatne praktyki, następnie wybrała sobie drugi kierunek, potem trzeci, i w obu znowu coś jej nie pasowało, zapaliła mi się pomarańczowa lampka. Amelia się nie przejmowała i dalej zawzięcie poszukiwała siebie i swojej drogi, a czas płynął.
Sęk w tym, że jej poszukiwaniom nie towarzyszyła myśl, że wypadałoby jednocześnie zarobić na swoje utrzymanie, bo przecież nikt nie będzie wiecznie za nią bulił. W efekcie za wszystko płaciłem ja - od rachunków, czynszu, przez zakupy i każdy drobiazg, łącznie z jej kosmetyczką i fryzjerem. Czułem się z tym źle.
Straciłem cierpliwość do żony. Wysłałem ją do roboty
Powoli zaczynałem mieć dość zachowania Anieli. Co z tego, że tworzyliśmy małżeństwo i gospodarstwo domowe, skoro tak naprawdę byłem tylko ja utrzymujący z mozołem dwie osoby, a ona do niczego się nie poczuwała.
W końcu po 5 latach małżeństwa straciłem cierpliwość. Postawiłem jej ultimatum: albo znajdzie w końcu siebie i weźmie się za jakąś robotę w ciągu maksymalnie dwóch miesięcy, albo następnej rocznicy nie będzie. Chciałbym w końcu założyć rodzinę, ale z taką leniwą żoną nie zrobię tego.
Choćby miała wylądować na kasie w markecie albo ulice zamiatać - najwyższy czas, żeby w końcu zaczęła uczestniczyć w swoim utrzymaniu, bo wiecznie nie będę tego robił za nią.
Tomek