"Po rozwodzie zostałam sama z dzieckiem, na lodzie. Nie byłam w stanie związać końca z końcem, wróciłam więc do rodziców. O pracę było tutaj ciężko, nie mogłam spełniać się w swoim zawodzie. Schowałam więc dumę do kieszeni, dyplom do szafy i poszłam na zmywak. Po kilku latach mam nieco lepszą pracę, ale wciąż nie stanęłam na nogi. Jakbym dreptała cały czas w kółko. Postanowiłam w końcu to zmienić. Mam 36 lat i właśnie wyprowadzam się z synem z domu rodziców".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Po nieudanym małżeństwie wróciłam do rodziców
Rozwód z mężem pozbawił mnie większości środków, jakie mieliśmy we dwoje. Zostałam z ręką w nocniku, bo większość rzeczy trafiła do niego. Jego było mieszkanie, które zajmowaliśmy. Samochód też Marek kupił tuż przed ślubem i nie miałam do tego pojazdu praw.
Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie oceniał, bo sama wiem, że pod względem zabezpieczenia swojej przyszłości się nie popisałam. Zaufałam też nie temu mężczyźnie, co trzeba, a on zawiódł w roli ojca i męża. Nawet nie chcę się wdawać w szczegóły ani wracać do tego pamięcią.
Wyprowadziłam się z synkiem, gdy Karolek miał roczek. Nie bardzo miałam dokąd pójść z kilkoma walizkami ubrań, paroma pamiątkami, zabawkami synka i książkami. Wzięłam też kilka drobnych sprzętów kuchennych i rzeczy z lodówki, bo za ostatnie zakupy płaciłam sama.
Z takim bagażem za ostatnie kilka lat życia stawiłam się na progu domu moich rodziców. Z powrotem zajęłam swój pokój, który zajmowałam od dzieciństwa. Zdjęłam tylko stare plakaty. Rodzice mi pomagali i bardzo wiele im zawdzięczam, nie tylko dach nad głową. Jednak ludzie gadali. W ich opinii to ja wyszłam na niewdzięczną wobec "kochającego" męża.
Nie mogłam się odnaleźć w rodzinnym mieście. Wyjechałam w nieznane
Miałam wrażenie, że trudno się odbić od dna, bo nowy początek pochłonął wiele moich sił. W naszej okolicy było ciężko o dobrą pracę, a takiej potrzebowałam, żeby się usamodzielnić. Bardzo chciałam stanąć na nogi. Nie mogłam znaleźć nic w swoim zawodzie, a zgłoszenia na portalach internetowych pozostawały bez echa.
Rzadko kiedy jakikolwiek rekruter otwierał moje dokumenty. Schowałam więc dumę do kieszeni, dyplom do szafy i poszłam na zmywak. Potem złapałam ciut lepszą pracę, ale wciąż nie taką, jaką chciałam. A Karolek był coraz starszy, w tym roku ma już 4 lata. Ja wciąż miałam wrażenie, że tkwię w impasie i drepcę w kółko.
W końcu jednak los się do mnie uśmiechnął. Dostałam intratną pracę w innym mieście. Nigdy tam nawet nie byłam. Dla mnie to zupełnie nowa okolica. Nie znam tam nikogo i nikt mnie nie zna. Przejrzałam fejsa i okazuje się, że żaden z moich dawnych znajomych nie zawitał w tamten rejon Polski.
W sumie się z tego cieszę. Mam 36 lat i zaczynam znów z czystą kartą. Od miesiąca jesteśmy w nowym, skromnym mieszkaniu, które w końcu mogę wynająć sobie sama. Synek już w czerwcu poszedł do nowego przedszkola blisko domu. Spodobało mu się. Ma już nowych kolegów. W wakacje miał iść do prywatnej placówki, ale w końcu nie musi. Dostał się na dyżur w wakacje, jakimś cudem udało mi się zapisać go na wolne miejsce, bo ktoś inny zrezygnował.
Nikt mnie nie pyta o przeszłość. Nikogo nie dziwi samotna, samodzielna mama z synem. Mamy spokój, mamy siebie i perspektywy na przyszłość. W końcu jestem szczęśliwa i odzyskałam nadzieję, że jeszcze będzie dobrze.
Dorota