"Jakieś kilka lat temu - myślę, że ponad 4 lata temu wróciłem z Niemiec, gdzie przez 15 lat pracowałem na budowie. Zarobione pieniądze zainwestowałem w nieruchomość w Warszawie i podzieliłem ją na pokoje, a następnie wynająłem studentom. Pomyślałem, że to niezły biznes i rzeczywiście chętnych nie brakowało, a ja co miesiąc dostawałem pieniądze. Po dwóch latach studenci skończyli studia (bo tak się złożyło, ze ta paczka była w podobnym wieku) i postanowili zdać mieszkanie. Gdy zobaczyłem, jak wygląda moje mieszkanie, natychmiast się popłakałem".
Publikujemy list naszego czytelnika. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Prześlij swoją historię na: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Wynająłem mieszkanie studentom
Tak jak już wspomniałem we wstępie, sytuacja wyglądała tak, że pobyt w Niemczech przez prawie 15 lat sprawił, że udało mi się kupić fajne mieszanko w Warszawie. Od razu kupiłem je z myślą, że to będzie inwestycja, która powoli będzie mi się spłacać. W taki więc sposób to mieszkanie zaplanowałem, żeby pomieścić tam nawet 5 studentów i od każdego brać kasę.
Dałem ogłoszenie na znanym portalu i się złożyło, że zgłosiła się grupka pięciu studentów - przyjaciele - studenci medycyny. Pomyślałem sobie, że będzie z głowy, a poza tym mają jeszcze co najmniej 2 lata studiów, więc ten wynajem chwilę będzie trwać. Pomyślałem więc sobie, że to dobry układ i się zgodziłem. Podpisaliśmy stosowną umowę i tyle. Obiecałem im, że nie będę ich kontrolować, jeśli tylko co miesiąc będę dostawać pieniądze na konto. Wszystko wyglądało okej.
Canva
Gdy studenci zdawali mieszkanie, popłakałem się
Tak się złożyło, że rzeczywiście studenci mi płacili, ja nie ingerowałem. Potem mailowo się tylko rozliczaliśmy z dodatkowych rachunków, korespondując za pomocą maila czy telefonicznie i robili mi przelewy. Czas mijał i mniej więcej po dwóch latach studenci wysłali maila, że już zmieniają uczelnię i chcą zrezygnować z wynajmu mieszkania. Umówiliśmy się na odbiór kluczy i przyjechałem do mieszkania. Gdy zobaczyłem, że w mieszkaniu jest kompletny armageddon, wszędzie leżą resztki jedzenia, a jeszcze na dodatek unosi się nieprzyjemny zapach, aż się popłakałem z wrażenia.
Studenci szybko wzięli ode mnie wypowiedzenie umowy i natychmiast się ulotnili. A ja patrzyłem i szacowałem straty. Wszystko było zniszczone, wszędzie brud, smród i zniszczenia szaf, kuchni, dywanów. Mieszkanie było w opłakanym stanie.
A jeszcze ktoś zapukał do drzwi. Okazało się, że to jakiś pijany student przyszedł, który rzekomo też tu mieszkał, bo "Ci moi studenci" podnajmowali moje mieszkanie dla połowy uczelni.
Jestem w totalnym szoku i nie mam pojęcia, jak całą sytuację rozwiązać. Nie wiem, czy mogę od tych studentów dochodzić jakiegoś odszkodowania.
Mieczysław