"Miałam wszystko. Piękne mieszkanie, pachnące świeżością ubrania, porządny i zawsze zatankowany samochód. Spacery z psem, poukładane życie, wygodę, pracę. Brakowało mi tylko jednego - szacunku osoby, która kiedyś obiecywała, że będzie mnie kochać już zawsze. Ale jego >zawsze< okazało się trwać bardzo krótko, a potem było już tylko gorzej. Spakowałam walizki swoje, Adasia i Franka, a potem uciekłam do starego domu po moich dziadkach, gdzie od 10 lat nikt nie mieszkał i nie było nawet kranu".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Masz historię do opowiedzenia? Prześlij ją na: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Miałam męża, mieszkanie, wygodne życie, ale bez szacunku
Jeszcze rok temu miałam wszystko. Dobrze zarabiającego męża, dwoje dzieci, piękne mieszkanie (należące do męża), samochód, psa. Mogłabym nawet powiedzieć, że niektórzy nam zazdrościli takiego sielskiego życia. Dorobiliśmy się, wiodło nam się dobrze. Jeździliśmy na wakacje za granicę, mieliśmy samochód naprawdę dobrej klasy, finansowo niczego nam nie brakowało. Pełna wygoda.
Ja zajmowałam się dziećmi, starszy syn miał po wakacjach zacząć szkołę. Był trochę wycofany, zamknięty w sobie, ale myślałam, że to kwestia charakteru. Ten typ tak już ma. Młodszy czasami moczył się w nocy i nie mogłam dać sobie z tym rady.
Choć jakby spojrzeć na nas z zewnątrz, nie było na co narzekać... Wiecie, o co mi chodzi, prawda? Kiedy człowiek jest już po czterdziestce, wydawałoby się, że znalazł sobie miejsce w życiu, wszystko jest w końcu poukładane. Inni ci tego zazdroszczą, jeśli wciąż szukają.
Wszystko było super, poza jednym. W naszym przypadku ta sielanka była tylko fasadą, pozorem. A za fasadą kryło się co innego. Narastające problemy w małżeństwie i totalny brak szacunku ze strony męża, który rozładowywał swoje stresy i frustracje w domu.
Był porywczy, nerwowy, a do tego lubił zabalować z kolegami, a po powrocie miał ciężką rękę. Coraz częściej w domu panowała gęsta atmosfera. Coraz większa kontrola - sprawdzanie telefonu, pretensje o wszystko. Miałam go prosić o pozwolenie na każde wyjście.
Canva
Uciekłam z dziećmi od męża. Zamieszkaliśmy w starym domu, tam odetchnęłam
W końcu któregoś razu czara się przelała. Przygotowywałam to od paru miesięcy. Przepisanie dzieci do innego przedszkola, przygotowanie oszczędności, przygotowanie pozwu rozwodowego, dowodów winy - wszystko w tajemnicy. Załatwiłam sobie także nową pracę zdalnie. W końcu spakowałam walizki swoje i dzieci, a także kilka wielkich kartonów z dobytkiem, które nadałam do siebie automatem paczkowym. Na poczet naszego nowego życia.
A potem pod nieobecność męża uciekłam z domu z dziećmi.
Zatrzymaliśmy się w domu po moich dziadkach. Od ponad 10 lat nikt tam nie mieszkał. Wcześniej to miejsce zajmował przez 5 lat mój wujek, który w końcu zapił się na amen. Jednak wcześniej - wygląda na to, że co się nadawało do sprzedania w lombardzie albo na złomie, to wyniósł, wymontował i sprzedał. Łącznie z kranem w kuchni.
Żeby przygotować tę ruinę na miejsce zdatne do zamieszkania, przez pierwsze dwa miesiące wydałam prawie wszystkie oszczędności i znów musiałam zaczynać od zera. Zamiast wygodnego życia, miałam teraz puste, stare gary, starszą ode mnie lodówkę, trud i niemoc. I w dodatku byłam z tym wszystkim sama. Jednocześnie musiałam walczyć z nim o prawa i byt swoje i dzieci. I pracować do późnej nocy.
To była najlepsza decyzja w przemocowym związku
Ale mimo trudów niczego nie żałuję. Choć czasami bardzo tęsknię za dawną wygodą i dawnym życiem... Mówię sobie, że to, przez co teraz przechodzimy, to tylko początkowe trudności, będzie już tylko lepiej. W końcu odzyskałam głos, sprawczość, mogę decydować i sobie i nie martwić się, jak będący w złym humorze mąż na to zareaguje. Wielki ciężar opadł, a płuca znów zaczerpnęły powietrza. Po dzieciach też widzę zmiany na lepsze.
Powinnam była zrobić to od razu. Lepiej nie mieć nic, ale mieć kochające dzieci i święty spokój, niż wieść pozornie wygodne życie z toksycznym człowiekiem...
Emila