"Nowy rok, nowy ja. Mam plan, żeby w tym roku porządnie wziąć się za siebie i wreszcie zobaczyć na swoim brzuchu kaloryfer. Niestety moja żona nie chce mnie wspierać. Chyba boi się, że ja schudnę, a ona zostanie dalej taką kluchą… A kto wie, co się wtedy wydarzy!"
Publikujemy list naszego czytelnika. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Masz historię do opowiedzenia? Prześlij ją na: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Nowy rok, nowy ja
Poprzedni rok nie był dla mnie zbyt łaskawy. Miałem dużo stresów w domu i w pracy, i wszystko to zajadałem chipsami, słodyczami i fast foodami. Jak się domyślacie, taki styl życia nie mógł przejść obojętnie wobec mojego ciała. Przybrało mi się na wadze, i to sporo. Zauważyłem, że przestałem się mieścić w swoje spodnie i muszę już chodzić tylko w dresach. Co najgorsze - znajomi też to zauważyli. Coraz częściej słyszę komentarze dotyczące mojego powiększającego się brzucha.
Co ty, w ciąży jesteś?
- wołają koledzy.
Głupio się wtedy uśmiecham, ale wcale nie czuję się z tym dobrze. Chociaż nigdy nie przywiązywałem dużej wagi do mojego wyglądu, teraz muszę przyznać, że jest tragedia. Ale pecha ma ten, kto nic nie robi. Z początkiem roku stwierdziłem, że to już czas zabrać się za siebie. Zapisałem się na siłownię i kupiłem sobie suplementy diety, wagę i akcesoria do ćwiczeń.
Oporna żona
Mam też poważny plan, jeśli chodzi o moją dietę. Dużo kurczaków i mało węglowodanów. Poprosiłem, aby moja żona mi towarzyszyła w mojej drodze do chudnięcia i zaproponowałem, abyśmy wspólnie przeszli na dietę.
Tobie też by się przydało zrzucić parę kilo, a sama widzisz jak ciężko będzie gotować dwa różne dania. Dlatego najlepiej będzie, jak będziemy jedli to samo - to czysta oszczędność czasu i pieniędzy!
- przekonywałem.
To jednak nie trafiło do mojej ukochanej. Wręcz przeciwnie - jak tylko usłyszała, że i ona by mogła trochę zrzucić z wagi, odezwały się w niej jakieś mroczne demony.
Jak ci coś nie pasuje to się możesz na mieście stołować! Ja nie zamierzam się teraz się z tobą kurczakami objadać, których nienawidzę!
- wykrzyczała mi prosto w twarz.
No cóż, wydaje się, że Wiolka po prostu się boi, że ja schudnę, a ona nie. A dobrze wie, że z takim kaloryferem będę mógł mieć już każdą. To najwyraźniej doprowadza ją do szału, dlatego nie chce, żebym schudł. Wie, że to chyba jedyny sposób, żeby mnie przy sobie zatrzymać. Szczerze mówiąc, bardzo bym chciał, żeby żona też o siebie zadbała, bo nie wygląda już jak za dawnych lat. Ale ona chyba nie chce już toczyć walki z kilogramami. Może macie jakiś pomysł, jak ją przekonać, aby dołączyła do mojego wyzwania?
Kacper