"To jest po prostu niewiarygodne, co ja czasem słyszę od klientek czy też czytam w wiadomościach od nich. Łapię się wtedy za głowę i zastanawiam, czy im po prostu brak empatii, czy naprawdę pewnych rzeczy nie potrafią zrozumieć. Myślę, że po latach pracy jako stylistka paznokci mogłabym już napisać o tych moich przygodach z klientkami książkę. I pewnie sprzedawałaby się super".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Masz historię do opowiedzenia? Prześlij ją na: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Jestem stylistką paznokci
To był od zawsze mój wymarzony zawód. Postawiłam na mnóstwo kursów. Testowałam setki produktów. Naprawdę przykładałam się do tego zajęcia po całości.
Dla mnie nawet wyobraźnia nie ma granic. Jeśli przychodzi do mnie klientka z dużymi wymaganiami, to ja jestem przekonana, że im sprostam, a nawet te wymagania przewyższę.
Szanuję moje klientki. Dbam o nie. Staram się nimi w pewien sposób "opiekować". Jeśli mi coś wypada, wiedzą o tym znacznie wcześniej. No i musi się wydarzyć coś naprawdę poważnego, żebym ja odwołała wizytę.
Miło byłoby, gdyby i one traktowały mnie podobnie. Ale niestety nie ze wszystkimi paniami tak jest.
Zdarzają się wyjątki
Miałam klientkę, która nagminnie nie przychodziła na umówiony manicure. Czasami nawet zapominała mnie o tym poinformować, a ja czekałam. I to ona tak naprawdę nauczyła mnie wysyłać przypominające wiadomość do klientek.
Przed umówioną wizytą wysłałam jej sms-a, w którym potwierdziłam, że widzimy się tego dnia, wieczorem. Na co ona odpisała:
A to ja jestem na dziś umówiona?
Na co ja odpowiedziała, że owszem. A ona na to:
Nie przyjdę. Zapomniałam.
Ale to nie ona była hitem, choć sporo nerwów przez nią miałam. Była taka pani, która napisała do mnie mniej więcej takiego sms-a:
Czy mogę przyjść do Pani w niedzielę około godziny 21, ale jeszcze nie wiem dokładnie. Bo to może być nawet o 23. Mam dzieci i męża i muszę się nimi zająć, ugotować, posprzątać.
Najpierw pomyślałam, że to żart
Ale postanowiłam odpisać, że nie pracuję w niedzielę, a już na pewno nie w takiej godzinie. I też mam dzieci oraz męża, z którymi chętnie w niedzielę spędzę czas.
Oburzona kobieta odpisała:
Nie rozumiem, dlaczego nikt nie chce zarobić. Ja Was wszystkich gdzieś pozgłaszam.
Były też panie, które nie rozumiały, że godziny spotkania nie da się przełożyć. Umawiałam się na przykład z kimś na konkretną godzinę już miesiąc wcześniej. Po czym dzień prędzej dzwoni do mnie ta pani i mówi, że ona musi przełożyć godzinę na wcześniejszą. Odpowiadam jej, że nie ma szans, ponieważ mam już klientkę o tej porze i po jej terminie również. A ona do mnie, że ona ma jeszcze fryzjera i w takim razie pójdzie na paznokcie do kogoś innego, bo ja jestem kompletnie nieempatyczna.
Klientki nie rozumieją też, że kiedy umrze ktoś bliski, to ostatnie, o czym się myśli, to praca. Nie wolno mi chorować, żegnać zmarłych, ani mieć żadnych, nagłych wypadków.
Kocham swoją pracę, ale naprawdę na niektóre klientki po prostu opadają mi ręce. Jestem ciekawa, czy wszyscy usługodawcy mają takie doświadczenia?
Marysia